W końcu! - znów mamy broadband, żyjemy, stąd też blogowego ekshibicjonizmu ciąg dalszy.
Post ten nieco nietypowy - w formie raportu z tego co było, długi i w odwrotnej kolejności niż zwykle - starsze kwestie najpierw.
Dziękujemy za kontaktowanie się mimo naszych trudności z internetem i dopominanie się o wznowienia bloga (mamy nadzieję, że oglądalność nam drastycznie nie spadnie po tej niekrótkiej przerwie ;)
Great Paxton pożegnaliśmy czule, całkiem dobrze nam tam było. Przyszedł jednak czas, to wynajęliśmy vana, spakowaliśmy co trzeba i ruszyliśmy na południe do nowego lokum w Wiltshire.
Mieszkanie przestronne i w porządku, szkoda tylko, że miejscowość bardzo niewyjściowa - gdzie się nie ruszymy, tam jest ładniej niż w naszym Ludgershall. Ale dzięki temu mamy dodatkowy powód i satysfakcję z eksploracji okolicy.
Manualne uzdolnienia widoczne od razu, Mała składa wyrko rodzicom.
Stonehenge mamy na rzut mokrym beretem. To wyjątkowe miejsce, ale praktycznie cały region usiany jest mnóstwem pozostałości z epoki brązu (kurhany gdzie nie spojrzeć, wały grodów i obejść), nie brakuje też śladów z czasów rzymskich.
A no tak, w międzyczasie minęły nam szczęśliwie już dwa lata od ślubu :) Cieszymy się sobą i tym co jest.
Weekendów nie ma co marnować. Zwiedzamy, zwłaszcza, że pogoda jest bardzo zachęcająca (w końcu od 300 lat nie było takiego ciepłego kwietnia). Tutaj świetna średniowieczna katedra w uroczym Salisbury, najwyższy taki szpic w całej Brytfanii (123 metry).
Pierwsze prawdziwe buty - prezent na 10 miesięcy. Absolutny wypas, świetnie nadają się do gryzienia i ssania.
Udało się też wyskoczyć nad morze (okolica Portsmouth), choć nie jest to najbliżej. No i wszędzie kamyczki, wszystkie cudownie słone i każdego trzeba oblizać.
Piknikowa wałówa i Kubuś?, ależ proszę bardzo. Jako, że pobliskie Southampton jest jednym z największych skupisk Polaków na wyspach nie można narzekać na brak polskich sklepów i produktów. A nawet co bardziej rozgarnięci managerowie supermarketów (jak Tesco, czy Asda) wprowadzają je do stałej oferty.
Choć mycie nóg, życia wróg, to raz do roku na wiosnę opłukać nie zaszkodzi.
A to już ornitologiczna odskocznia. Otwarte zielone przestrzenie płaskowyżu Salisbury Plain, zachowane przez wojsko jako olbrzymi poligon oferują mnóstwo przyrodniczych atrakcji. Jedną z nich są kulony. W regionie jest ich ponad 100 par (w całym UK ok. 360 par, a w Polsce najparwdopodobniej niestety wyginęły całkiem niedawno). Zdjęcie wyżej pokazuje skrawek terenu (1ha) ze sztucznie utrzymywaną skąpą roślinnością. Dostarczenie 1-2 hektarowych powierzchni wśród pól, czy pastwisk, to w zasadzie jedyny zabieg jaki się tutaj robi. Pięknie skutkuje, bo większość takich poletek jest zajmowana przez ptaki dość szybko.
Kulony są bardzo płochliwe i trudne do zauważenia bez mnóstwa cierpliwości.
Para przy 'gnieździe'. Zdjęcie mizerne, zrobione w drgającym od upału powietrzu. Są niesamowite, bardzo gadzie i powolne. Podczas dnia nic nie robią poza wysiadywaniem i pilnowaniem gniazda. Siedzą wtedy nieruchomo, a gdy jest czas zmiany na gnieździe (co ok. 40-70min) poruszają się zaskakująco wolno i ostrożnie, przypominając ruchami kamelony lub leniwce. Za to bardzo aktywne są wieczorami i w nocy, wtedy dużo się odzywają, biegają i latają na popas parę kilometrów do najbliższych pastwisk.
'Gniazdo', to tylko niewielki dołek, bez źdźbła trawy czy piórka. Jaja leżą więc na nagiej ziemii, a ptaki tylko czasem dorzucają jakiś kamyczek.
Przez zmierzenie i zważenie jaj, można określić datę klucia się piskląt, dzięki temu następną kontrolę gniazda przeprowadza się dopiero jak już pisklaki są gotowe do zaobrączkowania (a więc CDN :)
Endymion, który po angielsku nazywa się poprostu bluebell obecnie fantastycznie kwitnie pokrywając łanami dno lasów.
Spacer nie spacer, co tam pokrzywy, zdrzemnąć się trzeba.
Pierwsze lekcje botaniki: nawet liście czosnku niedźwiedziego zostaną poddane szczegółowemu organoleptycznemu badaniu Marianki (Ona chyba wszystko zje! :)
Friday, April 27, 2007
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment