Saturday, February 23, 2008

Rozrabiamy u Dziadków

Kolki to moja specjalność. Nie pomaga Colief, Infacol, Lefax i inne specyfiki, masowanie, a ostatnio nawet głodowa dieta Mamy. Aktywne noce i wieczory gwarantowane. Dziadkowie pewnie już mają nas dosyć i odliczają dni do naszego wyjazdu.

Jedyną wyspaną osobą w całej kamienicy jest Marianka. Codzień wczesnym rankiem budzi się gotowa i zasuwa przez cały dzień, że ledwo można ją powstrzymać.

A Walii cicho i samotnie, po paru ładnych dniach powrót do normy - jest dość ponuro, +9 stC i drobna mżawa. Jeśli chodzi o ptaki, to tylko mokre kawki w kominie gadają. To jest chyba jakoś tak zaprogramowane, że na weekend jest
zawsze brzydko :(
Pogoda zatem zmusza do zerknięcia do tekstów drukowanych, w tym tygodników czekających na przeczytanie.
Jak ktoś chce się znaleźć w tych bystrzejszych dwóch procentach niech próbuje:

My się załapaliśmy, a Ty? :) Newsweek z 17 lutego

Monday, February 18, 2008

Tradycja

Moja Mama też tu przychodziła na sanki i się bawić. Albo na bramę stoczni podczas strajków. Ale to bardzo dawno temu, wtedy, to nawet jeszcze mnie nie było...
A tuż za pomnikiem,
na 7. piętrze pękały baniaki domowej wytwórni win Chateau de Doki. Sami widzicie, historyczne miejsce.

Wednesday, February 13, 2008

Do Joasi

Kochana, jeszcze w narzeczeństwie wybraliśmy się na początku stycznia na Polesie, by razem cieszyć się prawdziwą zimą. Odcięci zaspami i nieprzejezdnymi drogami moczyliśmy buty tonąc w śniegu nad zakolami Bugu i w lasach pod Sobiborem. Nasłuchiwaliśmy lazurek, czy przypadkiem się nie zapędziły tam z pobliskiej doliny Prypeci i oglądaliśmy niepłochliwe wydry w przeręblach.
Któregoś kolejnego dnia już ledwo człapałaś i marudziłaś. Był ciemny wieczór, więc droga się dłużyła. Z ptasiego dyktafonu, który dla urozmaicenia czasu włączyłem, nagle popłynęło:
But I would walk five hundred miles
And I would walk five hundred more...
i tak razem śpiewając wmaszerowaliśmy na otwartą przestrzeń pól naszego Stulna. Piosenkę nagrałem na taśmę przypadkiem, jeszcze podczas studiów i cieszyła mnie przy brodzeniu w rozlewiskach Narwii pod Modlinem.
A i dziś czasem zagrzewamy się nią w wysiłku piechura w trudnych chwilach.

Prosta szkocka piosenka, stary dobry przebój, The Proclaimers. Zachęcam do posłuchania i przeczytania słów, Joasiu


(dla wyżeraczy komputerowych: jak już ktoś chce naprawdę tych ryków posłuchać, to najlepiej nacisnąć ten mały szary trójkącik/strzałkę w lewym dolnym rogu kadru, i zaraz nacisnąć ją jeszcze raz, pauza, poczekać trochę aż się szary pasek zacznie wypełniać i jeszcze raz nacisnąć strzałkę, by obejrzeć bez zawieszającego się głosu)

When I wake up, well I know I'm gonna be,
I'm gonna be the man who wakes up next to you.
When I go out, yeah I know I'm gonna be,
I'm gonna be the man who goes along with you.

If I get drunk, well I know I'm gonna be,
I'm gonna be the man who gets drunk next to you.
And if I haver, yeah I know I'm gonna be,
I'm gonna be the man who's havering to you.

But I would walk five hundred miles
And I would walk five hundred more
Just to be the man who walked a thousand miles
To fall down at your door.

When I'm working, yes I know I'm gonna be,
I'm gonna be the man who's working hard for you.
And when the money, comes in for the work I do,
I'll pass almost every penny on to you.

When I come home, oh I know I'm gonna be,
I'm gonna be the man who comes back home to you.
And if I grow old, well I know I'm gonna be,
I'm gonna be the man who's growing old with you.

But I would walk five hundred miles
And I would walk five hundred more
Just to be the man who walked a thousand miles
To fall down at your door.

da da da (da da da)...

When I'm lonely, well I know I'm gonna be,
I'm gonna be the man who's lonely without you.
And when I'm dreaming, well I know I'm gonna dream,
I'm gonna dream about the time when I'm with you.

When I go out, well I know I'm gonna be
I'm gonna be the man who goes along with you.
And when I come home, yes I know I'm gonna be,
I'm gonna be the man who comes back home to you,
I'm gonna be the man who's coming home to you.

But I would walk five hundred miles
And I would walk five hundred more
Just to be the man who walked a thousand miles
To fall down at your door.

da da da (da da da)...

But I would walk five hundred miles
And I would walk five hundred more
Just to be the man who walked a thousand miles
To fall down at your door


Joasia z Martusią i Marianką narazie zostały w Gdańsku u Dziadków, a Mich już jest thousand miles away, spowrotem w Walii.

Od Tater po Bałtyk

Oj, to przydługi post, niemal jak podróż pociągiem PKP relacji Zakopane - Gdynia Główna Osobowa.
Nierównej jakości zdjęcia, fotografowaliśmy w różnych warunkach różnymi aparatami, ale jak zwykle zachęcamy do kliknięcia i powiększenia tych, które się choć trochę spodobały

Rusinowa Polana, jakże romantyczny spacer z Anią i tajemniczym Kłapouchym

Ale poza amorami wywabiliśmy też prawdziwą sóweczkę z cieniutkich smerków. Dokumentacyjne zdjęcia są, jednak zbyt mizerne by tu zamieszczać


Dzwony na wawelskiej wieży, jedyne miejsce w katedrze, gdzie wolno wyciągnąć aparat

Zamiast pierwszej zajmującej lekcji kształtowania świadomości obywatelskiej Marianki, Tata tylko nabawił się zakwasów po pokonaniu z pełnym wózkiem ponad 700 stromych kopalnianych schodów

ale było warto


Gimnastyka akrobacyjna w wykonaniu Janka i Marianki, a niżej dzikie pogo bamboszkowe w ostatki karnawału


Mysia Maisy czyni cuda. Nie tylko wprawia w euforię (powyżej Jasiek Zosi), ale tak wciąga, że Marianka nawet nie zauważyła jak ją strzygli



Jagódka, refleksyjnie

Broody again?

Tata Chrzestny Adam przyjechał zobaczyć chrześniaczkę bawiącą na pięknej nieborowskiej ziemii. Dodajmy, że tamtejszy ubogi ludek jest tak bogobojny, że zanim o dachu nad własną głową poważnie pomyśli, to kapliczkę murowaną postawi. I to choćby miał budulec z końca świata zwozić... ;)


Mazowieckie śniadanie rustykalnie stylizowane


Zuzia, już trzeba chyba powiedzieć: Zuzanna, chrześnica Micha, z bratem Ivo - również przyjechali się spotkać i zobaczyć nasz przychówek



A to już Trójmiasto. Nie dość, że naprawdę konkretny bałagan zostawiliśmy u małej Basi, to jeszcze objedliśmy Ją z kolacji

Dziwna śmieszka

Z takim to zapałem dzieciaki oglądały Bałtyk, przez calusieńki parogodzinny spacer


Najładniejsza ulica Trójmiasta - Mariacka



Wuj Maciej, poważna sprawa