Tuesday, July 29, 2008

Urodziny Dziadka Feliksa

Hura! jesteśmy w Polsce. Przyjechaliśmy specjalnie a niespodziewanie dla naszego kochanego Taty i Dziadka, który 28go lipca obchodził nie byle jakie, bo (- czapki z głów!) 70. urodziny...

... kto nie wierzy, niech liczy


Na tę okazję zjechała się cała piątka wnucząt - Krakusy: Jaś, Jagódka i Julianka, oraz Pysiaki - Marianka z Martusią. Posiedzimy do 8go sierpnia, więc jeszcze zdjęcia będą, na razie dajemy to co jest.


Plaże północnej Walii

The Johnskys' holidays in Wales


Im kałuża większa, tym lepsza

Przejście Polek przez Morze Irlandzkie



Trasa nie była łatwa, zdażały się awarie


Szczyty Brecon Beacons. To znaczy szczyty są w tle, a na pierwszym planie John, który po prostu wfrunął na skałkę, że nawet starym wyjadaczom szczęki pospadały.

Saturday, July 19, 2008

Zoey

Przyjechała Zoye, z Rodzicami, Zosią i Johnem (Zosia jest kuzynką Micha i mieszka z rodziną od dłuższego czasu w USA). Szaleją teraz dzieciaki w trójkę w domu, w ogrodzie i na spacerach, aż dym idzie. Nawet zdjęć nie bardzo jest kiedy robić, ale wkrótce to nadrobimy (np jutro jedziemy zwiedzać Cardiff, walijskie zamki i okolicę - taki jest plan).

Zoey jest jak torpeda, zwłaszcza w bezpośrednim porównaniu z hiperspokojną Marianką.

U Martusi wyśmienicie, raczkuje z prędkością marszu osoby dorosłej, ma już 4 zęby, zaczyna mówić 'Mamamamama' jak się ją poprosi. Pomimo zdecydwanego charakteru jest bardzo spokojna i dobrze wie co chce.

Powyżej roślinka z naszego ogrodu. A różnie z tymi roślinami bywa. Zupełnie ostatnio mieliśmy okazję przejechać się pierwszy w życiu karetką. Otóż zastaliśmy Mariankę skubiącą czerwone jagódki z śmiertelnie trującej rośliny (o polskiej nazwie obrazki plamiste), którą niestety mamy w ogrodzie w paru miejscach. Po oględzinach w szpitalu wyszło na to, że wszystko jest w najlepszym porządku i że Marianka nie zjadła ani jedenej jagódki. Odetchnęliśmy z wielką ulgą.

Devon. A właśnie, że nie udało się nam odstraszyć słońca naszą walijską opalenizną i poświeciło trochę. Poniżej fotka Michaela z Marianką i parę innch, a na nietylkoptaki.blogspot.com zdjęcia cierlika (specjalność regionu).





Wednesday, July 09, 2008

Deszczowo, a jakże

No, tak, dziekujemy za przynaglenia. Wiemy, że dawno nic tu nie zamieszczaliśmy, ale siedzimy głęboko w objęciach walijskiej aury. Zresztą na froncie wojny domowej bez zmian. Wszystko OK. Za bardzo nie ma o czym pisać.
Żeby doświadczyć choć trochę słońca, już jutro, śmigamy na weekend do (nieco bardziej ciepłego i słonecznego?) Devonu - w dodatku na samo południe (mapka).

Powoli przygotowujemy się też do wizyty kuzynki, Dużej Zosi, która wraz z mężem i córeczką Zoey, nieopatrznie zedecydowała się spędzić u nas w Walii 2 tygodnie wakacji. Ale wtopa! Ciekawe co powiedzą jak już na lotnisku zaproponujemy im nieodzowne kalosze i plastikowe płaszcze do kostek... :D Oj, przypomną sobie te narzekania na upały u siebie w Stanach. No nie, nie jest tak źle.

Jak zjeść sromotnika

Sromotnik bezwstydny, paskudne dziwactwo. Zwykle wcześniej czuje się swąd, dopiero później zauważa się grzyba. Zielonkawa, lepka, substacja pokrywająca czubek smrodem padliny zwabia muchy, które odlatując roznoszą zarodniki na swoich nóżkach.
Sromotnik na ogół pojawia się wcześniej niż inne grzyby, zwykle w tych samych miejscach co roku i co nie jest bez znaczenia, w znacznej obfitości. Grzyb ten w ciszy lasu rozkłada martwe drewno, więc najczęściej znajdzie się go w miejscach o grubej warstwie ściółki, z mnóstwem butwiejących gałęzi.
W Polsce i w UK są tylko 2-3 częściej występujące gatunki sromotników, z których żaden nie jest trujący (choć w większości starych książek wpisane są jako niejadalne), ale tylko sromotnik bezwstydny jest dość liczny. Nazwy nie należy mylić z muchomorem sromotnikowym, który wygląda zupełnie inaczej (zob. np tu) i po zjedzeniu którego zwykle już nawet nie warto się fatygować jazdą do szpitala.

Sam grzyb wyrasta z okrągłego 'jaja', które tuż przy powierzchni gleby przyczepione jest cienką nitką do większej podziemnej grzybni. 'Jaja' dość ławo jest jednak znaleźć i zgromadzić większą ilość. Po powrocie do domu warto włożyć je do szczelnego pudełka i do lodówki, żeby się nie rozwinęły i nie zasmordziły pozostałej żywności lub kuchni.

Same 'jaja' nie śmierdzą, pachną jakby rzodkwią. Są pokryte suchą skórką, pod którą jest pokład galaretowatego przezroczystego żelu, następnie jest zielona substancja, która zmieni się w smrodliwą maź, i twardy biały środek. Obróbka wbrew pozorom jest stokroć łatwiejsza niż np obieranie maślaków.
'Jaja' łatwo się kroi i wyłupuje biały chrupki rdzeń. Całą resztę się wyrzuca, no chyba, że ktoś szuka nieco mocniejszych wrażeń organoleptycznych.

Białe rdzenie są bardzo chrupkie i leciutko porowate. Śmiało można jeść je na surowo (smakują trochę jak rzodkiewka z orzechową nutą ;) mają bardzo ciekawą teksturę - coś jak świeże porowate orzechy.

Podczas tradycyjnego smażenia grzyby niestety wyraźnie tracą na swoim specyficznym smaku. Co ciekawe, nie robią się flakowate i miękkie, jak większość innych grzybów, ale zachowują dużo ze swojej chrupkości. Zasmażone, delikatnie doprawione, mogą stać wieki w oliwie (tylko nie extra virgin, bo przygłuszy smak grzybów, ale lżejsza jest lepsza) i być dodawane do najróżniejszych potraw. Suszenie, marynowanie, czy jedzenie surowych również wchodzi w grę. Nie należy oczekiwać tradycyjnego grzybowego smaku. Smacznego!