Thursday, September 07, 2006

Wypad na zachód

Sezon prac terenowych zakończony, więc nadszedł w końcu czas wyjazdów na ptaki, tym bardziej, że teren i pora roku nie mogą być lepsze. Zachodni koniec Kornwalii jest najdalej wysuniętym skrawkiem głównej wyspy i nazywany jest poprostu Land's End. W okolicy rozciągają się jedne z najlepszych terenów na ptaki w całym UK. Tutaj zbiegają się szlaki wędrówki z północy i wschodu, oraz jest to pierwsze na stałym lądzie miejsce lądowania gatunków amerykańskich.
Lokalny birder Stan (wykręcony gość i skończony fachura) zabrał mnie i swego znajomego Boba na jednodniowy przejazd po ulubionych miejscach. Stan and Bob, many thanks for this superb day out!

Gdzie nie spojrzeć, fanatstyczne zestawienia kolorów. Te wrzosowiska narazie puste, jesienią i zimą zapełnią się stadami siewek złotych. Tutaj też białorzytki i okazyjne mornele zatrzymują się przed przeskoczeniem za morze.
Porthgwarra - porządna kornwalijska nazwa, ekstremalne miejsce na seawatching. Pogoda była niestety za dobra, cicho i słonecznie stąd stosunkowo mało ptaków, ale widzieliśmy: setki głuptaków, dziesiątki fulmarów i kormoranów czubatych, 5 skuł, dziesiątki burzyków północnych, kilka balearskich, trójpalczatki, 2 maskonury, ok 12 rekinów olbrzymich i grupkę morświnów.

Jak widać, warto było rozejrzeć się za siewkami na zaoranych polach. Przy odpoczywającym stadzie mew, żerowało kilka siewk złotych i czajek, parę sieweczek obrożnych, kontynentalne pliszki siwe, no i nieplanowany gwóźdź programu - młody biegus płowy.

Dla mnie totalny szał, ulubiony i wymarzony gatunek z Ameryki Północnej. Niesamowicie delikatna sylwetka i szybkie ruchy, zadziwiająco drobny ptak. Pewien niesmak powodowały nadciągające ze wszystkich stron grupki twitcherów z piszczącymi pegerami.
Następnie zajechaliśmy na sztuczny zbiornik Drift Reservoir, gdzie poza garstką siewek żerował na żywopłocie krętogłów (generalnie raryt na Wyspach).
Odwiedziliśmy też Marazion Mash - najbardziej znane miejsce odpoczynku wodniczek w UK, nieciekawe trzcinowisko poprzecinane drogami i liną kolejową.
Dzień zakończyliśmy w ujściu rzeki Hayle, gdzie zapychając się 'fish-and-chipsem' (jedyne prawdziwie tradycyjne angielskie danie ;) podczas przypływu oglądaliśmy gromadzące się niemal u naszych stóp siewki - kuliki (2 gatunki), biegusy (2 gat), brodźce (4 gat), ostrygojady i in. oraz mewy (w tym wszędobylskie czarnogłowe).
Za tydzień powtarzamy wyjazd, ale nieco zmieniamy miejsca.

2 comments:

Anonymous said...

Jakoś nie widzę zadnych zdjęc pyrkających baniaczkow, chcecie powiedziec ze w GB nie ma owoców????sz

Joa Michu + Marianka Martusia Zosia said...

no, lenistwo nas dopadło, ale planujemy wziąć się do roboty w październiku :)
Zresztą przyzwoite wina zupełnie rozsadnie tu kosztują...